Forum Forum Gildi --=DT=-- Strona Główna Forum Gildi --=DT=--

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

A taka opowieść...

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum Gildi --=DT=-- Strona Główna -> Z wolnej ręki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Elfhelm
Companero



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 395
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 17:18, 26 Lis 2005    Temat postu: A taka opowieść...

Moje staaare opowiadanko, na dniach biorę się za skończenie go :> a tymczasem...

Miłej lektury.

"Czarna noc... on, tak jak jego pobratyńcy, uwielbiał tę porę. Z utęsknieniem spojrzał na jasny księżyc wiszący trochę nad horyzontem.
Z pobliskich krzaków dobiegł go nagle cichy gwizd.
"To znak" pomyślał i powoli zaczął iść w kierunku budowli.
Nie była to zwykła warownia, wieża z jedną bramą. To miejsce służyło do przetrzymywania niebezpiecznych istot, zmienionych magią, lub magów wkraczających na "złą" ścieżkę, dlatego też więzienie to nie miało bramy, ani okien.
Dlatego też zleceniodawca wynajął najznakomitszych skrytobójców tego okresu: Ard`a Saeverne, drowa z Lithisami, będącego członkiem elitarnego grona "Belegurth", Wielkiej Śmierci, klanu skrytobójców, których usługi często są bezcenne.
Następnym najemnikiem jest Silainteth z Wanderer, sławny najemnik, który jako jedyny, przesedł Doliną Krwawego Uśmiechu, będącej siedzibą Dereth`Anera, prastarego smoka, strażnika skarbów króla znanego już jedynie z legend.
Kolejnym uczestnikiem akcji został, a właściwie została mistrzynii łuku, Sheareen, która, jeśli wierzyć opowiadaniom naocznych świadków, potrafiła z odległości sześcdziesięciu stóp trafić w środek tarczy, a następnie kolejną strzalą rozpłatać poprzednią na pół.
Oprócz nich w misji brali udział zwykli, lecz również utalentowani młodzi skrytobójcy, nie bojący się ryzyka. Albowiem więzienie Ter-Deneriath budziło strach nawet u najmężniejszych, a trzymani tam więźniowie dawniej należeli do elit społeczeństwa. Wysłani z misją odbicia pewnego maga, o którym nigdy nie słyszeli, najemnicy zbliżyli się do wieży i przyglądali się jej z ciekawością.
Miała co najmniej dwieście, może dwieście dwadzieścia stóp wysokości i około dziewięćdziesiąt srednicy, a jej ściany, gładkie jak szkło, a białe jak śnieg, napawały dziwną niepewnością. Jedyne wejście do środka budowli znajdowało się na jej dachu, pilnie strzeżone, nie tylko przez ludzi.
Co około godzinę, smoczy jeźdźcy wracali z patroli i składali raporty do Ślepych - magów, ze wzmocnioną wręcz legendarnie mocą, lecz to za cenę ich wzroku.
Kiedy Ard przekradał się pomiędzy krzakami, ujrzał smoczego jeźdzca wracającego z patrolu. Zaklął w duchu i pozostał w bezruchu - gdyż smoki te, w odróżnieniu od zwyczajnych, reagowały na ruch i nie miały zmysłu węchu, co nie pozwalało ich uśpić za pomocą nasennych oparów. Wszyscy ukrywający się w cieniu stali w bezruchu, mimo, że nie było to łatwe.
Kiedy bestia wraz ze jeźdźcem odleciała na bezpieczną odległość, oddział przystąpił do wypełnienia misji.
Drow podbiegł do ściany wieży i silnym cisem wbił w nią runiczny sztylet, wykuty specjalnie na taką "okazję". Ostrze z początku zajarzyło się nikłym światłem, lecz nie rozpuściło się, tak jak by to się stało ze zwykłą, nawet umagicznioną bronią. Następnie drugą ręką wbił drugi, podobny sztylet wyżej i takim to sposobem zaczął się wspinać po ścianie wieży. Jednak już w połowie poczuł, że mimo lat treningu mięśnie zaczynają odmawiać mu posłuszeństwa, dlatego też przyspieszył. Minęło kilka chwil, nim dotarł na szczyt wieży. Ostatnie metry musiał pokonywać w najwyższej ciszy, dlatego też wbijał sztylety ostrożnie, jakby rzeźbił w ścianie czyjś wizerunek.
Kiedy już znalazł się prawie na szczycie wieży, zajrzał ostrożnie przez blanki, lecz ku swemu zdziwieniu nie ujżał nikogo. Przeszedł przez blanki i niczym cień przeszedł przez plac na szczycie wieży, przekradając się między filarami bezszelestnie, dotarł do wrót prowadzących wgłąb wieży. Jednak i tam nie było wartowników. Lekko zdenerwowany, drow powrócił do blanek, przywiązał do nich długą linę plecioną z ogona jednorożca i zrzucił ją towarzyszom. Następnie zaś sam zaczął przypatrywać się, czy przypadkiem nikt nie nadchodzi.
Nagle, zza drzwii prowadzących wgłąb wieży wyszła jakaś postać, odziana w czarne szaty, poruszająca się równie cicho jak Ard. Drow natychmiast poznał w nieznajomym swego przyjaciela z gildii skrytobójców, Avarborda, jednego z najlepszych skrytobójców jakich znał. Ard zaryzykował i mimo rozkazu milczenia, zagadał do przyjaciela:
- Avabord, co ty tu robisz?- zapytał cicho. Avarbord aż podskoczył ze strachu i zdziwienia.
- Ard? Co ty tu robisz do jasnej cholery ?! - szepnął dość głośno, a jego dłoń powędrowała po sztylet.
- Spokojnie, jestem tu tylko po jednego maga, potem wracam do domu - rzekł rozmażonym głosem drow.
- Do domu? Nie słyszałeś? Lithisami padło, podczas ostatniego oblężenia - powiedział cicho Avabord i wyciągnął ostrożnie sztylet - a żadnego maga stąd nie zabierzesz, jestem tu teraz dowódcą straży - dodał z uśmiechem i podszedł kilka kroków w kieriunku Ard`a. Ten chwycił za wiszący u jego pasa sejmitar i stanął w pozycji obronnej.
- Zobaczymy - rzekł z przekąsem drow i przebiegł krótką odległość truchtem, kończąc bieg krótkim cięceim znad głowy. Człowiek zręcznie zablokował atak i odbił ostrze.
- Tylko na tyle cię stać? - szepnął drwiąco i ciął krótkimi, zamaszystymi ruchami powietrze, chcąc wyprowadzić przeciwnika z równowagi. Drow tylko westchnął cicho i mocnym ciosem z półobrotu spróbował wybić broń Avabordowi, ten jednak zręcznie uchylił się od ciosu.
- Starzejesz się - rzekł z nieładnym uśmiechem. W Ard`dzie zagotowała się krew. Drow zaatakował szybko, tak, że Avabord z trudem parował ciosy.
W tym czasie po linie wspięła się elfka Sheareen i ze zgrozą przyglądała sytuacji. Za chwilę mógł wrócić przecież patrol i wtedy misja zakończyłaby się katastrofą, pomyślała i ściągnęła z pleców łuk, a na cięciwę założyła strzałę.
Tymczasem, gdy elfka przygotowywała się do strzału, między przyjaciółmi rozgorzała walka. Nie wyrabiający już Avabord cofał się ciągle, aż doszedł do blanek wieży. Wtedy to Ard silnym ciosem wytrącił mu z ręki sztylet i przyłożył sztych sejmitara do gardła.
- Co teraz, poddajesz się? - zapytał z demonicznym uśmiechem drow. Avabord zawachał się. Skrytobójcy nigdy nie oferują i nie przyjmują możliwości poddania się.
- Ja... - zaczął mówić, lecz nagle jego pierś przebiła czarna strzała, a on sam odchylił się bezwładnie do tyłu i spadł z wieży.
Ard z niedowierzaniem przyglądał się spadającemu przyjacielowi, aż do momentu, kiedy ten upadł z głośnym hukiem na ziemię.
Zapadła ponura cisza. Po linie kończyli wchodzić członkowie ekipy mającej odbić maga.
- Idziemy - szepnął w końcu drow i ruszył ku drzwiom, które były przyjaciel Ard`a zostawił otwarte.
Wieża wewnątrz była ciemna, oświetlana jedynie magicznymi światełkami unoszącymi się pod sufitem. Na korytarzu było zimno, gdyż wilgotne ściany, chłodzone za pomocą magii, stanowiły ochronę przed magią ognia oraz przed zwykłymi pożarami. Drużyna, złożona z dziesięciu najemników w ciszy poruszała się korytarzem o szerokości przynajmniej dwunastu, a wysokości dziewięciu stóp. Początkowo lekko opadał w dół, później zaś jego poziom wyrównał się i szli tak kilka minut dopóki Silainteth nie zapytał cicho:
- Dlaczego tu nie ma żadnych drzwi ani nic? - szepnął, rozglądając się wciąż uważnie po ścianach, a nawet po suficie.
- Śmiertelnicy... - westchnęła elfka z pogardą - drzwi są magicznie poukrywane, tumanie, by ktoś twego pokroju ich nie zauważył - powiedziała i spojrzała na człowieka z wyższością, ten zaś odpowiedział jej morderczym uśmiechem.
Jeszcze kilka minut szli tak w milczeniu, kiedy to dotarli do bramy. Bramy, to dość mało powiedziane. Wielkie, żelazne wrota, z wygrawerowanymi nań jaśniejącymi runami, świadczyły o wielkiej mocy ochronnej, nałożonej na nie. Drużyna przez chwilę przyglądała się beznamiętnie bramie zamykającej przejście.
- I co teraz? - zapytał wyczekująco Silainteth i spojrzał na Ard`a, który gorączkowo próbował coś wymyślić. Zwykłe zamki w drzwiach i szkatułach były dla niego niczym, lecz one zazwyczaj nie były wzmacniane magią. Zresztą, nawet te magiczne nie były zbytną przeszkodą, tyle, że te wrota chronione są zapewne wolą wielu magów, co zdecydowanie utrudnia działanie.
- Cofnijcie się - rzekł cicho i sam podszedł do drzwi, a jgo towarzysze cofnęli się posłusznie kilka kroków. Drow przyjrzał się z bliska mechanizmowi na wrotach. Rzędy delikatnych przekładni, trybików i sprężyn sprawiały, że Ard z niepewnością sięgnął po sztylet, którym zwykł otwierać zamki. Sztylet, długi na sześć cali,o wąskiej klindze, był idealny do grzebania w tego typu skomplikowanych mechanizmach. Na korytarzu zapadła cisza, przerywana jedynie oddechami obecnych. Nagle, Ard nieostrożnym ruchem wyłamał mały trybik spoczywający dotąd pośrodu mechanizmu. Runy pokrywające wrota zalśniły oślepiającym blaskiem, a na ich powierzchni zebrała się mgiełka migoczącej, białęj energii.
- Cofnijcie się! - krzyknął drow i sam również zrobił kilka kroków w tył.
Wtedy skumulowana energia chroniąca bramę wystrzeliła z niesamowitą siłą. Drow dzięki szczęściu i swemu refleksowi zdołał uniknąć magicznego pocisku, upadając na podłogę, promień zaś przeleciał kilkanaście cali nad nim i przelatując pomiędzy członkami drużyny, trafił w młodego skrytobójcę. Energia skumulowana w pocisku rozdarła ciało nieszczęśnika, jego samego zaś powalając na ziemię. Światło jaśniejące w runach wygasło, zaś sama brama otworzyła się powoli. Mimo potężnego ciosiu, skrytobójca nadal żył, jeszcze żył. Ard powoli podszedł do towarzysza i przyklęknął nad nim.
- Boli? - zapytał cicho.
W odpowiedzi usłyszł jedynie jęk i ujrzał łzy spływające po policzku człowieka. Łzy bólu, cierpienia. Drow powoli wyciągnął z pochwy sztylet i delikatnie przystawił go do piersi skrytobójcy.
- Skończyć? - zapytał i spojrzał w błękitne oczy towarzysza. Oczy pełne łez. Człowiek w odpowiedzi kiwnął jedynie delikatnie głową i zamknął oczy. Ard delikatnym, lecz stanowczym ruchem zagłębił klingę w piersi człowieka, wbijając go prosto w serce. Zebrani w korytarzu usłyszeli tylko cichy jęk, a następnie nastała głęboka cisza, przerywana jedynie odległymi grzmotami błyskawic, gdyż poza wieżą rozszalała się burza.
- Idźmy, nie traćmy czasu - rzekła elfka i położyła dłoń na ramieniu drowa.
- To nie twoja wina... To i tak lepiej, że to ty się tym zająłeś, bo gdyby zrobił to na przykładowo on - kiwnęła głową na Silaintetha i uśmiechnęła się szyderczo - to pewnie wszyscy byśmy zginęli. Człowiek znów posłał jej mordercze spojrzenie.
- Idźmy - rzekł w końcu drow, wstał z klęczek i przeszedł przez otwarte wrota, a drużyna ruszyła za nim.
Korytarz za bramą nie różnił się zbyt wiele od poprzedniego. Jedyną różnicą, jaką można było dostrzec, było ciepło bijące z posadzki. Drużyna, jeszcze bardziej ostrożnie, niż przed chwilą, gdy zginął skrytobójca, poruszała się w kierunku miejsca, z którego dochodziły czyjeś ciche głosy. Nim minął kwadrans dotarli do kolejnych, tym razem całkowicie zwyczajnych i drewnianych drzwi.
- Uważajmy - szepnął drow, gdyż po wcześniejszych wydarzeniach był pewien, iż będą na nich czekały kolejne pułapki.
- Kto otwiera drzwi? - zapytała elfka niepewnym głosem.
- Ja - śmiało powiedział Silainteth i podszedł raźnym krokiem do przejścia. Wyciągnął ostrożnie miecz i wyważył kopniakiem drzwi.
- Głupcze - syknęła Sheareen, lecz wojownik wbiegł do pomieszczenia. Wewnąrz siedziało sześciu mężczyzn przy stoliku i grało w karty. Gdy ujrzeli wojownika oniemieli ze zdziwienia, lecz cisza nie trwałą długo, gdyż pierwszego z nich przeszyła strzała, a on wrzasnął przeraźliwie. Kolejny upadł z głową rozpałataną mieczem wojownika. Wtedy dopiero otrząsnęli się ze zdziwienia i chwycili za miecze leżące, nierozmyślnie zresztą, na podłodze. Do komnaty wbiegł również Ard z obnażonym sejmitarem w dłoni. Strażnicy rozbiegli się po komnacie, by uniknąć strzał elfki, na darmo zresztą. kolejny człowiek zginął z szyją przebitą strzałą. Jeden próbował walczyć z drowem, ten jednak prawie natychmiast wybił mu z ręki broń i rozciął gardło. Krew bryzgnęła na ścianę tworząc makabryczną mozaikę, a strażnik wydał z siebie jedynie cichy charkot i upadł bezwładnie na podłogę. Pozostałych dwóch ustawiło się w koncie sali, a w ich oczach można było dostrzec przerażenie. Rzucili swe miecze i uklękneli, prosząc o życie.
- Nie zabijajcie! - krzyknął jeden, a z jego oczu pociekł strumień łez. Drużyna weszła do komnaty. Elfka podeszła i stanęła przed mężczyzną. Ten spojrzał na nią błagalnie, lecz jako odpowiedź ujrzał tylko jej złowieszczy uśmiech. Powoli sięgnęła po strzałę i równie powolnym ruchem założyła ją na cięciwę. Strażnik spuścił wzrok i zamilkł. Wiedział co go czeka.
- Stój - szepnął drow. Drużyna spojrzałą na niego z ciekawością, zaś strażnik z mieszaniną strachu i nadzieji.
- Dlaczego chcesz go zabić? - Ard zadał pytanie elfce i spojrzał na nią ze smutkiem.
- Ja.. ja po prostu... - zająknęła się Sheareen i spuściła smutnie wzrok. Zdjęła strzałę z cięciwy i odeszła kilka kroków w tył. Człowiek spojrzał z radością na drowa i lekko się uśmiechnął. Ard również zerknął na człowieka i odwzajemnił uśmiech, pierwszy raz w życiu.
- Ale oni nas zdradzą! - rzekł Silainteth patrząc na strażników nieufnie.
- Zwiążemy was - powiedział drow - a później ktoś was znajdzie i uwolni.
Człowiek uśmiechnął się jednak.
- Nigdy nie spotkałem tak dobrotliwego drowa, jesteś wyjątkiem - wyszeptał z wyraźną ulgą w głosie.
- Może - odparł Ard. Wiedział, iż jego współplemieńcy są okrutnymi, żadnymi krwi istotami, które cieszą się ponurą sławą. On sam nie był wyjątkiem, lecz nie był również taki bezlitosny jak inni. Po prostu nie był. Silainteth związał mocno strażników, gdyż nie był taki ufny, jak Ard, ale że był on dowódcą oddziału, nie mógł się więc sprzeciwić jego woli.
- Idziemy, straciliśmy wiele czasu - rzekł w końcu drow i podszedł do drzwi, po przeciwległej stronie komnaty, niż ta, z której weszli.
- Nie ma tam pułapek? - zapytał się strażnika, nie oczekując odpowiedzi. Człowiek zastanowił się chwilę, spoglądając ze zdziweniem na Arda, jednak w końcu odpowiedział:
- Uważajcie na podłodze jest szeroki dywan. Nie nadepnijcie na niego przypadkiem, lecz idźcie bokiem - rzekł i uśmiechnął się. Drow odpowiedział uśmiechem.
- Dzięki - rzekł tylko i wyszedł przez drzwi, a reszta drużyny poszła za nim.
Na korytarzu za drzwiami, zgodnie ze słowami strażnika, podłogę pokrywał długi dywan, mający przynajmniej trzydzieści stóp długości i z sześć szerokości.
- Pamiętajcie co mówił strażnik, idźcie bokiem, nie nastąpnijcie przypadkiem na dywan - Ard przestrzegł towarzyszy i sam omijając dywan, zaczął iść przy ścianie po prawej stronie.
Wśród członków drużyny rozległy się ciche szepty, w których można było wyczuć zaniepokojenie.
- Jesteś pewien Ard`dzie? - zapytała cicho elfka. Była nieco zakłopotana, gdyż to drow powiedział jej niedawno, by nie zabijała człowieka. Drow! Istota, która jak mawiają, pozbawiona jest uczuć i litości, istota, której czynami straszono małe dzieci.
- Czego jestem pewien? - zapytał niewinnie drow, wciąż idąc wzdłuż ściany. Sheareen cicho westchnęła.
- Jesteś pewien, że można ufać temu... - zamilkła i spojrzała na kwietne wzory na dywanie - człowiekowi? - rzekła w końcu. Drow nie odpowiedział. Szedł tylko dalej ku końcowi korytarza i gdy już to zrobił, stanął za dywanem i uśmiechnął się triumfalnie. Wszyscy spojrzeli po sobie i jeden po drugim, zaczęli iść przy prawej ścianie ku Ard`owi.
- Dlaczego mu uwierzyłeś? - zapytała w końcu cicho elfka, gdy znalazłą się w końcu w pobliżu drowa.
- Nie uwierzyłem, zaufałem - odpowiedział cicho - czasem warto ufać nawet wrogom. Po za tym, gdybyś się uważnie przyjrzałą, elfko, zobaczyłabyś, że co trzeci... nie, co czwarty kamień w posadzce po lewej stronie dywanu, kiedy na niego się nastąpi, uruchamia zapadnię. A co do dywanu, zaraz się przekonamy - rzekł i wyjął z kieszeni swej szaty kamień i rzucił go na środek dywanu. Ku zdziwieniu wszystkich nic się nie stało. Elfka zaśmiała się cicho i spojrzała z pogardą na drowa.
- O słodka naiwności - wyszeptała. Nagle ze ścian po obu stronach korytarza, tam gdzie leżał dywan, wystrzeliły setki małych strzałek, ze świstem tnących powietrze i z cichymi brzdęknięciami odbijające się od ścian. Na twarzy drowa odmalował się złośliwy uśmiech.
- Zaufać komuś nie znaczy uwierzyć - rzekł cicho i spojrzał na elfkę wyczekująco. Ta jednak spojrzała na niego, a w jej szmaragdowych oczach płonął gniew.
- Każdy może się mylić - rzekła ze złością, jednak zaraz spuściła wzrok, a po jej policzkach spłynęły łzy.
Drow spoważniał i podszedł do elfki.
- Nie martw się. NIe czas przelewać łzy - szepnął i delikatnie otarł dłonią krople łez.
Sheareen spojrzała na niego ze smutkiem i żalem, ale nic nie odpowiedziała.
- Idziemy? - zapytał zniecierpliwiony lekko Silainteth, przerywając ciszę.
- Czas nas goni - odrzekł drow - idziemy - drużyna ruszyła dalej, wgłąb korytarza, lecz jeszcze nie wiedziała co ją czeka.
Drużyna szła powoli dalej, wsłuchując się w dochodzące z oddali odgłosy, ciche rozmowy. Po kilku minutach ujrzeli bramę, podobną do tej pierwszej, lecz otwartą na oścież. Światło bijące ze środka oświetlało korytarz do połowy, co bardzo utrudniało zadanie członkom drużyny. Przylegli więc do ściany i ostrożnie, niczym cienie, skradali się ku obszernej komnacie.
Ard zauważył, że w pomieszczeniu jest przynajmniej czternastu mężczyzn, z czego połowa uzbrojona w miecze i zakuta w pancerze, jednak tylko kolczugi, co nie stanowiło zbytniego problemu dla strzał elfki. Gdy podeszli na kilka kroków od bramy, jeden ze strażników, polerujący właśnie swój szyszak, dostrzegł w ciemności blask światła, odbitego na mieczu Silaintetha.
- Intruzi! - krzyknął, chwycił za leżącą obok niego kuszę i bez celowania wystrzelił w kierunku drużyny. Bełt minął o cale głowę elfki, a ta nie chcąc pozostać mu dłużna, celnym strzałem przybiła dłoń do kuszy. Krzyk człowieka zaalarmował zebranych w komnacie, wszyscy schronili się za prowizorycznymi osłonami, zaś sama brama zaczęł się powoli zamykać.
- Wbiegamy! - krzyknął drow, widząc iż i tak odkryli ich obecność, po czym wbiegł odważnie do komnaty z wyciągniętym sejmitarem. Strażnicy czekali na to, pierwsze dwa bełty przeleciały blisko Ard`a, trafiając w żelazną bramę, kolejny zaś dosięgnął wbiegającego skrytobójcę. Silainteth wszedł powoli, zasłaniając siebie i elfkę tarczą, Sheareen zaś celnymi strzałami uśmiercała kolejnych obrońców. Gdy już cała drużyna znalazła się w komnacie, strażnicy zaczęli bez ustanku strzelać w ich kierunku z kusz i łuków. Troje skrytobójców schowało się za przewróconym stołem, dwóch zaś, wraz z Ard`em, ruszyło naprzeciw obrońcom. Drow prawie od razu zauważył kapitana strażników, wysokiego mężczyznę, w krwistoczerwonej szacie, z wyszytym na niej złotą nicią herbem Zakonu Celnookich, mistrzów łuku.
Elfka chroniona przez tarczę wojownika kolejnymi strzałami pozbywała się strażników, lecz nagle soczyście zaklnęła, skończyły się jej strzały. Odrzuciła w kąt łuk oraz kołczan i sięgnęłą po dwie krótkie szable, które nosiła przyczepione do pasa. W tym czasie dwójka skrytobójców z Ard`em na czele zaatakowała pozycje obrońców, nie licząc jednak na wygraną. Ich trójka musiała stawić czoło dwunastu wojownikom, gdyż do komnaty wbiegali kolejni strażnicy, zaalarmowani walką. Drow bez większych problemów przebił się przez tłum obrońców, zabijając trzech z nich, po czym biegiem ruszył ku kapitanowi. Tylko kilka kroków dzieliło go od przeciwnika, kiedy ten zauważył nadbiegającego drowa. Rzucił w niego bezmyślnie łukiem i chwycił za dwuręczny miecz. Drow uderzył krótko po skosie, lecz mężczyzna odbił klingę i ciął na odlew. Drow uniknął ciosu i robiąc piruet jednocześnie ciął w poprzek. Kapitan nie był jednak nowicjuszem, znał się na rzeczy. Odbił i ten cios, po czym cofnął się kilka kroków by złapać oddech. Ard nagle zauważył, na prawo od siebie, że jeden ze strażników celuje do niego z kuszy. Odwrócił się w stronę kusznika ryzykując, że kapitan zada mu cios, lecz zrobił dobrze. Bełt wystrzelony przez strażnika pękł na zasłonie sejmitarem. Ard uczył się długo tej trudnej sztuki, lecz jak widać potrafiła ona uratować mu niekiedy życie. Człowiek stanął jak wryty, przyglądając się z niedowierzaniem drowowi, lecz nie długo to trwało, gdyż padł on z głową rozpałataną szablą elfki. Kapitan otrząsnął się i znów zaatakował, tym razem zamaszystym ruchem. Tyle wystarczyło Ard`owi. Uskoczył przed klingą i sam ciął krótko. Ostrze bez trudu przeszło przez kolczugę ukrytą pod ubraniem i zagłębiło się w ciele kapitana. Człowiek wydał z siebie jedynie krótki, lecz donośny krzyk, pełen bólu i cierpienia, po czym upadł na posadzkę.
Tymczasem dwoje skrytobójców, wspieranych przez elfkę i Silaintetha dzielnie walczyło z grupą strażników, jednak bez większych skutków. Zabili jedynie troje obrońców, reszta zaś nie chciała dać za wygraną. Drow przyłączył się do tej walki. W ciągu kilku chwil strażnicy, którzy w końcu zauważyli śmierć kapitana, prawie bez walki dali się zabić. Po kilku minutach w sali zaległa cisza, przerywana jedynie oddechami zmęczonych członków drużyny. Okazało się, że znów ponieśli straty. Zginęło dwoje skrytobójców, jeden od bełta na początku, drugi, gdy okrążyli go i zabili za pomocą włóczni.
Sheareen pozbierała strzały, których wiele leżało porozrzucanych po komnacie i włożyła je spowrotem do kołczanu.
- Straciliśmy wiele czasu, a to już pewne, że o nas wiedzą - szepnął ponuro Ard. Nagle zauwazył, że elfka dziwnie się zatacza.
- Nic ci nie jest? - zapytał z lękiem w głosie i podszedł do niej. Sheareen oparła się o ścianę.
- Nie, nic... - odpowiedziała cicho. Wtedy drow zauważył, że z boku wystawał jej drzewiec strzały, złamanej zresztą. Ard podbiegł do elfki prędko i chwycił ją, nim upadła na posadzkę. Delikatnie dotknął drzewca strzały, a elfka jęknęłą cicho.
- Zostaw - szepnęła.
- Trzymaj się -odrzekł cicho drow, chwycił mocno za strzałę i wyciągnął ją silnym ruchem. Sheareen krzyknęła przeraźliwie. Silainteth podał drowowi kawałek bandaża.
- Tyle mam jedynie - rzekł i spojrzał smutno na elfkę. Jego oczy zaszkliły się łzami.
Ard ostrożnie zabandażował ranę i delikatnie pomógł wstać elfce.
- Będzie dobrze, nie martw się - szepnął i spojrzał na jej twarz. Sheareen uśmiechnęła się blado.
Silainteth podniósł jej łuk i kołczan, po czym drużyna ruszyła powoli w kierunku, z którego wybiegali uprzednio strażnicy, których trupy zaścielały teraz posadzkę komnaty.
W ciągu kilku chwil drużyna opuściła komnatę, wychodząc przejściem, z którego wcześniej wybiegli strażnicy. Korytarz za nim, w porównaniu do poprzednich, był niski i ciasny. Po obu jego stronach widać było długie rzędy drzwi z małymi otworami, by można było przez nie dojrzeć, kto siedzi w celi.
- To tutaj trzymają maga? - zapytał Silainteth, uważnie rozglądając się po celach.
- Możliwe - szepnął drow. Elfka zaczynała mu trochę ciążyć, ale nie dawał tego po sobie poznać.
- Ale chyba nie - dodał po chwili - to nie jest miejsce do trzymania utalentowanych czarodzieji.
Silainteth zamyślił się, a że nie był w myśleniu najlepszy, pozostawiał więc tą czynność innym.
Korytarz był bardzo długi, lecz mimo, że szli coraz dalej, ciągle nie napotkali na drzwi, z runami, chroniącymi przed magią. Kończył się on się długimi schodami prowadzącymi dół. Drow spojrzał na Silaintetha, lecz ten czekał na zdanie Ard`a na ten temat. Ten westchnął cicho i wbrew słowom elfki, podniósł ją i zaczął ostrożnie znosić po kamiennych stopniach.
- Puść mnie! - krzyknęła, gdyż nie chciała, by drow ją znosił. Ten zaś udawał, że nie usłyszał słów szarpiącej się elfki.
- Puść mnie! - krzyknęła powtórnie i uderzyła Ard`a w twarz. Ten jednak w niezachwianym spokoju znosił Sheareen, która nagle spostrzegła co zrobiła i zamilkła.
- Wybacz - szepnęła w końcu i pocałowała go w policzek. Silainteth nie posiadał się ze zdziwienia, jednak nic nie powiedział, zresztą tak jak reszta skrytobóców.
Szli tak w milczeniu dobrych kilka chwil, kiedy to dotarli do okrągłej sali. Ciekawe było w niej to, że nie miała podłogi. Drużyna z niedowierzaniem przyglądała się niezwykłej komnacie.
- I co teraz? - wyszeptał Silainteth i podszedł na skraj komnaty, po czym spojrzał w dół. Nie był to zachęcający widok . Drow nie miał już sił dalej trzymać elfki i postawił ją na podłodze, na co chętnie się zgodziła, po czym dokładnie obejrzał komnatę. Wysoka na trzydzieści stóp, a szeroka i długa na dwadzieścia, sprawiała przytłaczające wrażenie. Drow przyglądał się drzwoim po drugiej stronie komnaty. Przecież coś musiało do nich prowadzić!, pomyślał i spojrzał na sufit. Nie zauważył jednak na nim żadnych śladów, wskazującyh na istnienie zaczepów do lin i tym podobnych.
- Tu się zatrzymamy na kilka minut, musimy wymyśleć jakiś sposób, by się przedostać na drugą stronę - powiedział do członków drużyny i oparł się plecami o ścianę korytarza. Nie miał żadnego pomysłu na obejście tej komnaty, gdyż na razie nie było innej drogi. Cofnąć również się nie mogli, gdyż ostatnia z bram zamnknęła się za nimi, a nie chciał znów ryzykować czyjegoś życia.
Ard usiadł na podłodze i zaczął wyciągać z kieszeni płaszcza różne przedmioty, zastanawiając się, co przyda mu się w dalszej misji. Sheareen przyglądała mu się z uwagą.
- Co jest w tym woreczku? - wskazała na mały mieszek z ćwiercią uncji piasku.
- Piasek - odrzekł szczerze drow - a co?
Elfce błysnęły oczy. Wzięła mieszek, powoli, z trudem wstała i podeszła na skraj przepaści? Wszyscy przyglądali się z zaciekawieniem co zrobi. Sheareen otworzyła mieszek i wysypała trochę piasku na ręke.
- Suchy - stwierdziła z uśmiechem - to dobrze. Ard wciąż nie wiedział, co jego towarzyszka ma zamiar zrobić. Dziewczyna wzięła zamach i cisnęła garść piachu wgłąb komnaty. Większość ziarenek piasku spadło w przepaść, lecz część z nich zawisła w powietrzu.
- Wiedziałam! - krzyknęła radośnie elfka. Drow zaczął się domyślać o co chodzi. Podłoga, a raczej jej wąski skrawek był po prostu niewidzialny, zaś reszty posadzki nie było. Ard westchnął cicho. Przecież kiedyś wspominali nam o tym podczas zajęć, przypomniał sobie. Na szczęście są wśród nas bystre osoby, dodał w myślach patrząc na zadowoloną z siebie elfkę. Czuł, że zaczyna się do niej przywiązywać, a to nie dawało mu spokoju. Od kiedy zabił najwyższego kapłana boga zemsty Namtiha, odtąd zaczął prześladować go los - osoby, które coś znaczyły dla niego popadały w niełaskę bogów.
- Idziemy? - usłyszał miły dla ucha głos Sheareen, który wyrwał go z przemyśleń.
- Oczywiście - odrzekł drow, wyrwany nagle z zamyśleń. Szybko wstał, pozbierał swe rzeczy i jako pierwszy przeszedł wąskim przejściem, nakreślonym jedynie przez leżące na niewidzialnej posadzce ziarenka piasku. W ten sposób drużyna w ciągu kilku chwil przebyła komnatę i doszła do drzwi prowadzących dalej, w głąb wieży.
Korytarz za drzwiami był bardzo szeroki i wysoki. Wyglądał niczym sala tronowa, imponował przepychem i wielkością. W końcu jednak drużyna odnalazła cel swej misji. Ard od razu poczuł lekkie wachania magii.
- Uważajcie - szepnął do towarzyszy i rozejrzał się ostrożnie. W dalszej części korytarza spacerowali beztrosko strażnicy. Korytarz był tak wielki, że jego sufit musiały podtrzymywać filary.
- Po czym mamy poznać tego maga? - zapytał cicho Silainteth.
- To on ma nas poznać - odpowiedział drow - a teraz ruszajmy, idźcie, kryjąc się za kolumnami.
Drużyna powoli poruszała się w kierunku strażników i nie minęło więcej niż parę minut, gdy zbliżyli się na odległość pięciu kroków. Wtedy Ard dał znak do ataku. Silainteth wybiegł pierwszy i nim strażnicy zareagowli, sztychem miecza przebił jednego, a swą tarczą obalił na podłogę drugiego. Ard wypadł z drugiej strony kolumny i prędkim atakiem rozciął tętnicę szyjną rycerza bez hełmu, chcącego zaatakować wojownika od tył. Asasymi również nie pozostawali bezczynni. Jednak nagle stało się coś, czego drow obawiał się od samego początku. U końca korytarza uniosła się opuszczona dotąd brama, a z mroków za nią wyłoniła się niska postać, ubrana w brązowe szaty, dzierżąca w prawej ręce krótkie berło promieniujące fioletową energią - Ślepy. Elfka wystrzeliła w maga, lecz ten, mimo że nie widział pocisku, jednym machnięciem berła osłonił się eteryczną fioletową tarczą magii, a strzała odbiła się jak od muru.
- Uważajcie - krzyknął drow i prędkim biegiem ruszył ku nowemy zagrożeniu. W tym czasie zabójcy wraz z Silaintethem pozbywali się kolejnych strażników, wciąż na nowo wybiegających z bocznych korytarzy. Mag poczekał kilka sekund, aż Ard zbliży się wystarczająco i wtedy wykonał dwa lekkie ruchu berłem, jedno w górę, drugie w dół. Obok biegnącego drowa, z posadzki "wyrwało się" kilka kamieni i wystrzeliło w powietrze, z sufitu zaś spadło kilka kawałków mozaiki. Drow z trudnością uniknął wzlatujących kamienie, lecz jeden kawałek mozaiki uderzył go w głowę. Ard`owi na chwilę pociemniało przed oczyma, lecz na szczęście nie stracił przytomności. Był już bardzo blisko Ślepego, spróbował więc uderzyć go sejmitarem, na próżno, Mag zablokował berłem cios i odskoczył do tyłu. Drowowi przez myśl przeszło pytanie, w jaki sposób ten ślepiec broni się przed jego ciosami, lecz nie zastanawiał się nad nim długo, gdyż kolejny magiczny atak o włos minął jego głowę i zrobił wyrwę w filarze.
Ard schował się za kolumnę. Nie miał sposobu na Ślepca, mimo szczerych chęci, nie potrafił go zabić w walce wręcz. Czar rozbił kawałek kolumny w pył. Ard zerwał się i skrył za kolejną. Elfka ostrożnie podbiegła do drowa.
- Musimy go zajść z dwóch stron - rzekła cicho i spojrzała na Ard`a.
- To zbyt niebezpieczne - odpowiedział, a kolejny czar skruszył część kolumny.
- Ale to nasza jedyna szansa - powiedziała ze spokojem. Jednak jej szmaragdowe oczy zdawały się mówić co innego. Drow westchnął tylko.
Tymczasem Silainteth wraz z resztą najemników pozbawiał życia kolejnych strażników. Nikt nie był w stanie oprzeć się sile tego mężnego wojownika, więc wkrótce żaden z obrońców wieży nie stawiał już oporu. Dlatego też Silainteth przyłączył się do "narady" elfki z drowem.
- Pospieszmy się, nim on rozwali cały korytarz - rzekł, przyglądając się magowi, stojącemu w bezruchu.
- Nie damy mu rady - szepnął smutnym głosem Ard. Ślepcy posiadali olbrzymią moc, większą, niż wiele złotych smoków, tworzycieli magii.
- Zobaczymy - szepnął Silainteth i wyjął z mieszka, który nosił przy pasie, mały złoty klejnot z ametystem w środku, po czym włożył go w otwór w tarczy. Następnie wyjął podobny klejnot, lecz z szafirem i włożył go w rękojeść miecza. Ostatni, największy, włożył w zbroję z herbem przypominającym hydrę, a klejnot ten był jej sercem.
- Co to jest? - zapytała elfka zaciekawiona czynami człowieka. Drow jednak zrozumiał. To dlatego udłao mu się przejść doliną Krwawego Uśmiechu, pomyślał. Przecież to Klejnoty Astralne, wykute ze szczątków meteora, który spadł z nieba w dzień przesilenia wiosennego.
- Skąd je masz? - zapytał Ard spoglądając z ciekawością, na te bezcenne klejnoty.
- Nie czas i miejsce na wyjaśnienia - odparł krótko człowiek i wybiegł zza filaru w stronę maga. Ten natychmiast rzucił w jego stronę ten sam czar, którym niszczył kolumny.
- On zginie! - krzyknęłą elfka i zakryła oczy dłonią.
- Nie - szepnął drow - spójrz -dodał i delikatnie odciągnął jej dłoń od oczu. Zaklęcie Ślepca odbiło się od tarczy, którą zasłonił się wojownik i trafiło w sufit. Mag odskoczył i spróbował berłem zablokować cios miecza, lecz ku zdziwieniu i członków drużyny i maga, miecz człowieka rozciął je na pół. Tym razem elfka nie czekała i celną strzalą uśmierciła bezbronnego Ślepca. Jednak nie czas było świętować. Teraz o ich obecności wiedzieli wszyscy w wieży.
- Prędko, tam! - drow wskazał miejsce, skąd wyszedł mag i drużyna puściła się biegiem przez korytarz. Gdy wbiegli do środka komnaty ujrzeli wiszącego na linie, uwięzionego w klatce młodego mężczyznę, o czarnych krótkich włosach i jasnej cerze, ubranego w błękitne, lekko poszarpane szaty.
- Jesteście w końcu! - krzyknął i uśmiechnął się smętnie - co tak długo?
- Sheareen, przestrzel linę - rzekł Silainteth i odłożył miecz oraz tarczę na podłogę. Drow spojrzał na niego zdziwiony, podobnie jak mag.
Elfka, bez zbędnego ociągania się nałożyła na cięciwe strzałę, napięła łuk i celnym strzałem zerwała leciwą już linę. Klatka zaczeła szybko opadać, lecz nie rozbiła się o podłogę. Wojownik złapał w powietrzu spadającą klatkę i choć posadzka popękała pod jego stopami, to on jednak udźwignął olbrzymi ciężar, po czym postawił ostrożnie klatkę na podłodzę.
- Ale z ciebie siłacz - powiedział z uznaniem mag przyglądając się Silaintethowi, lecz nagle, z tajnego przejścia w ścianie wybiegło sześciu strażników. Po ich ekwipunku, szatach i bliznach na twarzy było widać, iż mają wiele doświadczenia w wojennym rzemiośle.
- Ja ich zatrzymam - rzekł drow i zastąpił wojownikom drogę. Wyciągnął powoli sejmitar i czekał. Pierwszy z przeciwników ciął krótko na odlew, Ard sparował i wykorzystując impet uderzenia zawirował w piruecie tnąc kolejnego z napastników po twarzy Nie przyglądając się padającemu trupowi drow schylił się unikając ciosu trzeciego napastnika, sam zaś zaatakował nisko, chcąc zranić któregoś z asasynów w nogę. Czwarty przewrócił się o ciało towarzysza i nadział się na własny miecz, co ułatwiło walkę Ard`owi. Jego przyjaciele wybiegli dawno z komnaty, jednak elfka zawołała do niego głośno:
- Szybciej! Brama się zamyka!
Istotnie, brama zaczęła się powoli opuszczać, jednak zbyt szybko, nie zdąży ich do tego czasu pozabijać. Drow sparował cios piątego przeciwnika i tnąc na odlew odrąbał dłoń trzeciego, który wrzasnął przeraźliwie i uciekł w tajne przejście.
Silainteth podjął decyzję: nie zamierzał zostawić przyjaciela w pułapce. Stanął pod opuszczającą się bramą i za pomocą siły swych mięśni przytrzymał ją na barkach. W tym czasie Ard`owi pozostał tylko jeden przeciwnik, lecz z tunelu wybiegli kolejni.
Rzucił wszystko na jedną kartę. Zostawił nieco zdezorientowanego przeciwnika i przeturlał się pod prawie opuszczoną bramą, a wtedy człowiek spuścił ją ze swych barków.
- Uciekajmy! - krzyknął drow i nieco powiekszona drużyna udała się biegiem w drogę powrotną.
Biegli korytarzem. Z bocznych przejść zaczęli wybiegać strażnicy uzbrojeni w kusze i łuki.
Strzały i bełty zaczęły przelatywać niebezpiecznie blisko członków drużyny., lecz ci tylko przyspieszyli kroku i w ciągu kilku chwil przebiegli przez korytarz. Nie zwolnili też w Komnacie Niewidzialnej, Lecz Namacalnej Posadzki, jak nazwał ją w myślach Ard. Zatrzymali się dopiero w komnacie, gdzie wcześniej stoczyli małą bitwę. Zamnknięta brama uniemożliwiła dalszą ucieczkę.
- Magu, zrób coś! - krzyknął Silainteth, wskazując mieczem na wrota.
- Nie mogę, pozbawili mnie jakoś mocy! - odparł zrozpaczony czarodziej. Z oddali dobiegały odgłosy biegnących strażników. Elfka przyglądała się z uwagą kolaczykom młodego maga.
- Co to za kolczyki? - spytała i delikatnie zdjęła jeden z nich z ucha maga. Były one dość małe, w kształcie trójkątów. W ich wnętrzu płonęły małe, białe promyczki.
- Kolczyki? - zdziwił się - ja nie noszę żadnych kolczyków - odparł i ściągnął z drugiego ucha drugi. Wtedy promyczki światła w biżuterii zgasły, a człowiek uśmiechnął się.
- Wychodzimy - szepnął i machnął rękoma, kreśląc w powietrzu kilka kół. Wszelkie stoły, krzesła i szafki uniosły się trochę ponad podłogę, a następnie rozpędzone, z hukiem uderzyły w bramę, która wyłamała się pod naporem. Do komnaty wbiegli pierwsi strażnicy, lecz zaraz zginęli zmiażdżeni przez stoły.
- Nie ma czasu na zabawę! - krzyknął Ard i pociągnął maga rzucającego kolejne zaklęcie za rękaw. Drużyna zaczęła więc uciekać dalej, przez korytarz z dywanem na posadzce. Przeszli ostrożnie po, tym razem, lewej stronie obok dywanu. Następnie biegiem przez mały pokój gdzie zostawili związanych strażników, (Ard uśmiechnął się do jednego, gdy zobaczył wyraz uznania na jego twarzy), po czym nie zatrzymani dobiegli do wyjścia z wieży.
- No to zadanie wykonane - rzekł dumny Silainteth i pierwszy wyszedł przez bramę.
Tylko dzięki szczęściu człowiek zdążył osłonić się tarczą przed nadlatującymi strzałami. Jeden z pocisków utkwił mu w udzie, lecz Silainteth nawet tego nie zauważył. Na szczycie wieży było co najmniej dwudziestu rycerzy z zakonu celnookich oraz dwóch Ślepych. Ponad wieżą zaś unosił się majestatycznie smok z jeźdzcem na grzbiecie. Na zewnątrz było już dość widno, wschodziło słońce. Drużyna wybiegła z wieży, nie miała zamiaru dać się złapać w pułapkę, dając zajść się z dwóch stron. Mag natychmiast zapieczętował bramę silnym zaklęciem, zaś reszta drużyny rzuciła się ku przeciwnikom. Nim najemnicy zdołali dobiec do łuczników, dwoje asasynów poległo od strzał. Zostało ich tylko czworo. Elfka zaczęła strzelać w kierunku smoczego jeźdźca, drow i wojownik rzucili się na odzdział zakonny,zaś mag musiał stwaić czoło dwóm Ślepym.
Łuczniczka posłała strzałę w smoka. Pocisk trafił w skrzydło niosłonięte łuską, lecz niwiele to dało, smok tylko cicho zasyczał, a uzbrojony w długi, cisowy łuk człowiek, odpowiedział elfce strzałą. Sheareen bez problemu uniknęła pocisku i wystrzeliła powtórnie. Tym razem strzała ugodziła smoka w łeb, co sprawiło, że ten przestał słuchać swego pana i odleciał w dal, po drodze zrzucając z siebie jeźdźca. Gdy drow i człowiek wpadli pomiędzy łuczników, ci porzucili swe łuki i chwycili za miecze. Mimo, że mieli dziesięciokrotną przewagę, nie potrafili tego wykorzystać. Każdy ich śmiały atak kończył się bolesną śmiercią śmiałka. Gdy zostało ich pietnastu, postanowili zaatakować wszyscy razem. Podzielili się na dwie grupy i prędko ruszyli. Ard uwijał się w piruetach wirując między przeciwnikami niczym tancerz śmierci, blokując ciosy i wykorzystując ich impet do wykonywania kolejnych ataków. Silainteth zaś bez większych problemów parował trójkątną tarczą ciosy, a swym mieczem pozbywał się kolejnych przeciwników. Jego silne ramie nie napotykało kłopotów z przebiciem lichych kolczug i pancerzy łuskowych.
Mag skoncentrował się. Ślepcy rozdzielili się, chcąc zajść go od dwóch stron. Nie pozwolił na to. Zrobił trzy szybkie kroki i wyrzucając przed siebie ręce zaatakował ognistym pociskiem czarodzieja po prawej. Ten zablokował na eterycznej tarczy zaklęcie, które wybuchło fontanną ognia i sam strzelił w uwolnionego więźnia fioletowym pociskiem. Drugi zaś ze Ślepców zaczął inwokację jakiegoś zaklęcia, delikatnie poruszając berłem nad głową. Młody czarodziej uchylił się w ostatniej chwili przed czarem, sam rzucił zaklęcie zmiany kształtu na leżący obok niego miecz. Klinga pękła na kilka kawałków, po czym zmieniły się one w małe, lecz ostre noże. Zdecydowanym ruchem dłoni skierował je w stronę czarodzieja po lewej, zaś sam odwrócił w stronę drugiego przeciwnika. Ślepiec skończył inwokację. Z nieba uderzyła błyskawica, trafiając w młodego maga. Była na szczęście tworem magicznym, dlatego nie zabiła go na miejscu, a jedynie trochę ogłuszyła. W tym czasie drugi Ślepy próbował ochronić się przed nożami, lecz ku jego zdziwieniu, noże przeszły przez eteryczną tarczę i ugodziły go w pierś. Z cichym jękiem opadł na posadzkę. Drugi Ślepiec, niezadowolony z efektu działania błyskawicy wystrzelił magiczny, fioletowy pocisk, który miał już ugodzić młodego maga, lecz odbił się od tarczy rzuconej przez Silaintetha. Uwolniony więzień nie czekał dłużej. Krótkimi, szybkimi gestami przywołał do siebie leżącą obok niego strzałę. Delikatnie pocierając jej drzewiec nasycił ją magią i rzucił ku Śłepemu. Ten nawet się nie poruszył, tylko stworzył eteryczną tarczę. To był błąd. Strzała, podobnie jak noże, przeniknęła tarczę i wbiła się w ciało czarodzieja, a następnie w eksplodowała z głośnym hukiem, rozrzucając szczątki Ślepca.
Na szczycie wieży pozostała jedynie reszta drużyny. Poranny wietrzyk przynióśł orzeżwiający chłód.
Powoli opuścili się po linie i ruszyli w gęstwine lasu, rozkoszując się świeżym porannym powietrzem.
- Nawet nie wiem jak wam dziękować - rzekł szczęśliwy chłopak - jestem Karantchir, mag, jak można zauważyć - dodał z szelmowskim uśmiechem. Promienie słońca przenikały przez korony drzew tworząc na trawie piękne, migoczące wciąż wzory.
- Ten kupiec nam podziękuje, obdarowując nas szczodrze złotem - zaśmiał się Silainteth, a razem z nim reszta drużyny. Niebawem, w ciągu niecałej godziny dotarli do wartkiego strumienia, przecinającego swą błękitną wstęgą, małą leśną polanę.
- Tu się zatrzymamy i odpoczniemy - zadecydował Ard, wskazując na miejsce nieopodal drzew. Leśna gęstwina rozbrzmiewałą szumem liści i śpiewem ptaków, cień drzew dawał przyjemny chłód. Było to idealne miejsce na rozbicie obozu. Każdy znalazł sobie zadanie. Elfka ruszyła na polowanie, Silainteth poszedł nazbierać gałęzi na ognisko, mag przynieść wody ze strumienia, drow zaś, nie mając nic do roboty, zaczął polerować runiczne sztylety, które ztępiły się i zszarzały od magii chroniącej wieżę. Sztylety te były pokryte wyrytymi nań runami, dającymi magiczną odporność na złamanie. Stąd też ich nazwa, runiczne sztylety. Po krótkim czasie wrócił Silainteth niosący stertę gałęzi. Rzucił je na środek polany, po czym ułożył w stos, a wokół niego nakładł kamieni, tak by ogień się nie rozprzestrzenił. Następnie rozejrzał się za magiem.
- Gdzie Karantchir? - zapytał, kiedy nagle dostrzegł czarodzieja nad strumieniem.
- Po wodę poszedł - odpowiedział drow i również spojrzał na maga. Ten zaś siedział roześmiany nad strumieniem i bawił się magią. Bawił, to najlepsze określenie. Delikatnym ruchem unosił część wody ze strumienia w powietrze, a potem nakazywał wodzie przybierać różne kształty. Woda leniwie unosiła się nad nim, na chwilę przybrała formę kuli, następnie drzewa, potem miecza. Karantchir bawił się magią, był szczęśliwy, że jego dar magii powrócił do niego. Z lasu wyszła elfka, która w ręce trzymała trójkę ustrzelonych przez nią królików i przyjrzała się magowi.
- Karantchir! - zawołała, a czarodziej wystraszył się i kontrolowana dotąd za pomocą magii woda spadła mu na głowę. Drow i człowiek zaśmiali się głośno widząc co się stało. Sheareen spojrzała na przemoczonego maga z litością. Ten jednak prędko osuszył się za pomocą kawałka materiału podanego mu przez Silaintetha i uśmiechnął się tylko do elfki.
- Niebawem zacznie się ściemniać - zauważył Ard, wskazując na zachodzące powoli słońce. Następnie mag rozpalił małym magicznym płomieniem ognisko, a Silainteth zabrał się za obieranie królików ze skóry.
Zapowiadał się piękny wieczór i gwieździsta noc, gdyż nieba nie pokrywała żadna chmura. Ard spojrzał w błękitne niebo. Noc będzie na pewno piękna, pomyślał.
Promienie słońca zaczęły oświetlać czubki najwyższych drzew. Ard czuwał całą noc nad bezpieczeństwem swych towarzyszy. Nie uważał, że źle zrobił, gdyż noc była cudowna. Gwieździste niebo i spadające gwiazdy, to był przepiękny widok dla każdego drowa.
Pierwsza obudziła się Sheareen. Przeciągnęła się na prowizorycznym łożu z liści i rozejrzeła wokół siebie. Dostrzegła drowa i uśmiechnęła się.
- Witaj Ard - rzekła do niego wesołym głosem - Nie spałeś? - zapytała po chwili przyglądając się mu uważnie.
- Nie - odpowiedział szczerze - W końcu ktoś musiał trzymać wartę - rzekł i uśmiechnął się.
Z dogasającego ogniska unosiła się smużka dymu, delikatnie poruszana wiatrem. Następnie obudził się Silainteth. Był w doskonałym humorze.
- Witam - przywitał się ze wszystkimi i pomaszerował w stronę strumienia, chcą się w nim obmyć. Elfka ciekawskim wzorkiem odprowadziła człowieka nad strumień, po czym znów spojrzała na drowa.
- O której wyruszamy w dalszą drogę? - zapytała i napięła zręcznym ruchem cięciwe na swym cisowym łuku. Widać było, że wykonywał go jakiś wprawiony artysta. Złote zdobienia odbijały promienie słońca wspinajacego się po niebie.
- Zobaczymy, jak będziemy gotowi to ruszymy dalej - rzekł drow i z poł płaszcza wyciągnął rulon pergaminu.
Rozwinął go i położył na trawie.
- Jesteśmy gdzieś tu - wskazał palcem na Tauredhel, las w którym obecnie się znajdowali. Elfka przyjrzała się wskazanemu miejscu i pokiwała potakująco głową.
- Czyli do Ear-Terthin mamy dwa dni drogi, może półtora. Kiedy drow mówił, obudził się mag. Przetarł dłońmi oczy i spojrzał na w niebo.
- Dzień dobry - rzekł i rozejrzał się za resztkami z wczorajszych pieczonych królików.
- Za późno - odpowiedział mu drow, domyślając się, czego szuka -wczoraj Silainteth zjadł, co się dało -wskazał na człowieka wracającego znad strumienia. Ten tylko spojrzał na Ard`a i uśmiechnął się niewinnie.
- Za pietnaście minut wyruszamy - zadecydował mroczny elf. Wstał i wszedł powoli w las. Była to dość bezpieczna okolica, ale zważając na to, że on i jego towarzysze wyrżnęli w pień garnizon wieży, to lada dzień mogą się pojawić tu oddziały królewskie, stacjonujące cztery dni drogi stąd w zamku na wzgórzu Semag-Yrg. Nagle poczuł na sobie czyjś wzrok. Nic nie usłyszał, ale był pewien, że ktoś go obserwuje.
Rozjerzał się ostrożnie, a dłoń oparł na rękojeści sejmitara. Nic jednak się nie wydarzyło. Nieco zasmucony tym faktem, bo przydałaby się mu poranna rozgrzewka, Ard powrócił do towarzyszy.
Drow wyszedł z lasu i powrócił do towarzyszy. Trafił na moment, kiedy właśnie Karantchir kłócił się z Sialaintethem, o to, który z nich jest większym obżartuchem, a elfka zaś śmiała się z ich bezsensownej kłótni.
- Ruszamy - stwierdził stanowczo Ard i w ciągu kilku minut drużyna spakowała nie zebrany jeszcze ekwipunek, po czym ruszyli leśnym dziedzińcem. Nim minęlo południe dotarli do serca lasu, wąwozu Don-Eroth. Było to magiczne miejsce, gdyż od dawnych czasów gnieździły się tu smoki i różne magiczne istoty, jednak zostały one wytępione ostatnimi czasy przez bandy kłusowników. Teraz mieszkały tu jedynie grupki elfów, mieszkające w małych osadach, z dala od cywilizacji.
Wąwóz przecinała szeroka, lecz płytka rzeka, której nikt nie nadał nazwy, lecz wielu okolicznych mieszkańców zwało ją po prostu "Płytka". Niegdyś w poprzek rzeki stał most, jednak podczas pewnej burzy uderzył w niego piorun i jedyny most w promilu trzydziestu mil spłonął, pozostawiając jedynie małe, spalone belki, których fragmenty ocalały, gdyż poziom rzeki był niegdyś nieco wyższy. Drużyna zatrzymała się nad brzegiem rzeki.
- Karantchir, zrobisz coś z tym - wskazał na rzekę - nie chcemy się przemoczyć, prawda?
Mag zamyślił się krótką chwilę, po czym uśmiechnął się szeroko. Wzniósł ręce do góry i zaczął nimi wykonywać delikatne gesty, poruszając lekko dłońmi. Zerwał się silny wiatr. Kurz i drobne kamienie unosiły się pod wpływem czaru, magia sprawiła, że woda zaczęła powoli rozstępować się. Gdy wyłoniło się dno rzeki czarodziej zawołał:
- Biegnijmy! Nie wiem ile zaklęcie będzie działać!
Drużyna natchmiast biegiem ruszyła wąską ścieżką, tam gdzie wody się rozstąpiły. Silny wiatr, który utrzymywał wodę, utrudniał jednak bieg. Silainteth kilka razy potknął się, lecz nie przewrócił. Gdy byli w połowie drogi wiatr zaczął słabnąć.
- Szybciej! - krzyknął Ard, który biegł pierwszy i zarazem był najszybszy z całej czwórki. Ścieżka zaczęła robić się coraz węższa. Drowowi udało się wbiec na brzeg, elfce i magowi też.
Jedynie Silainteth, który był najbardziej obładowany ekwipunkiem nie zdązył. Woda znów powróciła na swoje miejsce, sięgnęła do pasa wojownika. Silainteth zatrzymał się metr od brzegu i morderczym spojrzeniem zmierzył maga. Karantchir spłonął rumieńcem i wbił spojrzenie w ziemię.
- Ja... przecież... - zaczął się jąkać. Widać, że nie chciał, by jego towarzysza zalała woda.
Do połowy mokry Silainteth uśmiechnął się lekko, widząc zakłopotanie czarodzieja.
- No dobra, dobra - przerwał Karantchirowi - wiem, że to niechcący - dodał i wyszedł na brzeg. Mag również się uśmiechnął, zaś Ard westchnął z ulgą. Nie chciał tracić czasu na kłótniach jego towarzyszy, mieli niewiele czasu, gdyż niebawem mogą się przecież natknąć na oddziały kólewskie. I wtedy Ard znów to poczuł. Ktoś ich obserwował. Powoli przeszedł kilka kroków, wciąż nasłuchując odgłosów z lasu. Nie usłyszał nic, prócz śpiewu ptaków.
- Ard - elfka zaniepokojona spojrzała na niego - co się dzieje?
Drow nie odpowiedział, spojrzał tylko na ścianę lasu. Zdawało mu się, że pomiędzy drzewami poruszają się jakieś postacie, lecz nie był tego pewny. Położył dłoń na rękojeści małego sztyletu, dobrze wyważonego, w sam raz do rzucania na niewielkie odległości.
- Witam w naszym lesie... - ktoś odezwał się kilka metrów za jego plecami. Drow nie tracąc sekundy nawet, błyskawicznie odwrócił się i cisnął sztyletem w kierunku, z którego dochodził głos. Postać odziana w długi czarny płaszcz bez większych problemów uchyliła się przed sztyletem, po czym wyszła z cienia, spomiędzy drzew. W świetle słońca błysnęły hafty, szyte złotymi nićmi, zdobiące szarą szatę, sięgającą kostek.
- Czemu od razu tak agresywnie? - postać zapytała z nutką ironii w głosie. Obszerny kaptur zakrywał twarz mężczyzny, gdyż można to było poznać po głosie, iż był mężczyzną. Elfka delikatnym ruchem nałożyła strzałę na cięciwę.
- Ostrożnie paniusiu - rzekła postać w czarnym płaszczu - nie chciałbym, by tak śliczna dama skończyła przeszyta strzałą.
Spomiędzy drzew powoli wyszło kilka postaci, odzianych w podobnego kroju, co ich domniemany przywódca, zielone płaszcze. Większość trzymała napięte łuki, wycelowane w członków drużyny. Sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Drow i postać w płaszczu nie poruszali się. Niech to jasna cholera, pomyślał Ard. Chciał walczyć, jednak wolał nie narażać swych towarzyszy.
- Czego od nas chcecie? - zapytał suchym i zimnym głosem.
Mężczyzna zaśmiał się cicho.
- Nie masz się czego obawiać Ard`dzie Saeverne - odrzekł i podszedł dwa kroki bliżej - nie martwcie się - dodał i delikatnym ruchem dłoni dał znak, by jego podkomendni opuścili broń. Drow nie wiedział co począć.Skąd on znał jego imię? zastanowił się. Jego towarzysze zdziwieni słowami nieznajomego czekali na reakcję drowa.
- Kim jesteś? - zapytał w końcu, gdy poczuł, że cisza zbytnio się przedłuża.
- Nie pamiętasz? - odrzekł z udawanym żalem mężczyzna i delikatnym ruchem ściągnął z głowy kaptur. Wysypała się spod niego gęstwina długich, srebrnych włosów. Jego twarz, lekko pociągła, sprawiała miłe wrażenie, ciemna karnacja skóry kontrastowała z jasnymi, zielonymi oczami. Jedyną skazą na jego obliczu była krótka blizna, przebiegająca przez lewy policzek, kilka centrymetrów pod okiem.
- Jestem Gorladir Learonde - rzekł cicho. Ard od razu uświadomił sobie, dlaczego on go znał. Dawno temu, kiedy jeszcze trenował w Akademii Lithisami, usłyszał historię o chłopcu, który nie był drowem czystej krwi. Jego ojciec, drow, poślubił elfkę z okolicznej wioski, jednak rada kapłanów, mimo iż dziecko miało dobre predyspozycje i talent, nie przeszło szkolenia. Ów chłopiec, a teraz wysoki młodzieniec, stał przed nim i przyglądał mu się zuchwale.
- A wieści o tobie, Ard`dzie, dochodziły nawet do osad położonych głęboko w lesie. Kto był twoją kolejną ofiarą? Bogaty książe? Wpływowy mag? - zapytał ciekawie i po kolei zaczął przyglądać się członkom drużyny. Jego wzrok zatrzymał się na chwilę na elfce, jednak na tyle krótko, że nie zauważyła tego.
- Wieża - odrzekł krótko drow, nadal przyglądając mu się podejrzliwie.
Gorladir zdumiał się.
- Byłeś w wieży? I wyszedłeś stamtąd cały? - zapytał niedowierzająco, jednak zaraz się uśmiechnął - w końcu cóż w tym dziwnego, to przecież sam Ard Seaverne...
Drow miał już dość tej rozmowy, mimo, że jego towarzysze okazywali nią zainteresowanie.
- Golradirze, czego chcesz? - zapytał drow ze złością. Młodzieniec spojrzał na niego zdziwiony.
- Niczego, chce was jedynie ostrzec - odrzekł lekko zmieszany nagłą zmianą nastawienia drowa - Droga dalej jest często miejscem zasadzek i dlatego warto uważać.
- Jak daleko macie osadę? - zapytał nagle Karantchir. Półdrow spojrzał na niego ciekawie.
- A po co ci ta informacja... - na sekunde zamilkł - magu?
- Skąd wiesz kim jestem? - zapytał nieco zdziwiony tym faktem człowiek.
- Czuć w tobie magię - odrzekł z uśmiechem Gorladir i przyjrzał się uważnie czarodziejowi.
- Potrzebujecie odpoczynku - rzekł, a Karantchir zdumiał się nieco, po czym półdrow spojrzał na Ard`a - i ochrony - dodał, po czym uśmiechnął się. Karantchir i Ard spojrzeli po sobie, lecz żaden z nich się nie odezwał.
- Jeżeli chcemy dotrzeć do naszej wioski przed zachodem słońca, musimy wyruszyć już teraz - rzekł po chwili Gorladir. Elfka podeszła do drowa i położyła mu ręke na ramieniu.
- On ma rację, przyda nam się jeszcze kilka dni odpoczynku - rzekła cicho i spojrzała na Learonda - on wygląda na kogoś, komu można zaufać - dodała szeptem. Ard zwrócił głowę w jej stronę i spojrzał w jej oczy.
- Dobrze więc - rzekł w końcu - idźmy.
Golradir uśmiechnął się lekko.
- Zobaczycie, będzie wam u nas dobrze - stwierdził pewnym głosem i machnął ręką ku swym podkomendnym, sam zaś wszedł w las.
- Za mną - rzekł, a drużyna w obstawie łuczników Gorladira ruszyła pomiędzy drzewami w kierunku osady elfów.
Golradir prowadził drużynę wąską ścieżką wśród drzew. Ktoś, kto chciałby sam ją odnaleźć, nigdy by tego nie dokonał, tak była dobrze zamaskowana. Mimo pewnej nieufności do pół drowa, Ard w końcu spotkał swego pobratymca, gdyż nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz był w Lithisami. Lithisami... na samą myśl o rodzinnym mieście, które teraz, wedle słów Avaborda padło podczas ostatniego oblężenia, zakręciła mu się łza w oku.
W tym czasie Shaereen wdała się w rozmowę z Golradirem.
- Pochodzisz z Lithisami, tak? - zapytała się ich przewodnika.
- Tak, tam się urodziłem, lecz bardzo krótko tam przebywałem - odparł i przeskoczył nad przewróconym pniem sosny.
- Krótko? Dlaczego? -zdziwiła się nieco elfka i prawie przewróciła się o pień, gdyby nie to, że pół drow powstrzymał ją przed upadkiem.
- Nic ci nie jest? -zapytał Golradir i gdy Sheareen przytaknęła zaczął mówić dalej.
- Krótko, ponieważ rada kapłanów wcześnie kazała się mnie pozbyć - powiedział bez cienia żalu.
- I co dalej? - elfka była bardzo ciekawa, lecz pół drow nakazał drużynie milczenie, a sam zatrzymał się
i zagwizdał cicho. W odpowiedzi usłyszeli cichy gwizd, z kępy krzaków, kilkanaście metrów przed nimi.
Ard przyglądał się podejrzliwie pół drowowi. To miejsce było idealne na zasadzkę. Wolna przestrzeń leśnej polany wystawiała ich na strzały. Golradir zaczął znów iść, a reszta ruszyła posłusznie za nim. Nim minęła godzina znów się zatrzymali.
- Idźcie za mną, krok w krok - ostrzegł ich poważnym tonem - ten kto będzie szedł niefrasobliwie najprawdopodobnie zginie - rzekł i spojrzał uważnie na Karantchira, który spłonął rumieńcem.
Pół drow znów ruszył na przód, Ard zauważył, że idzie on wydeptaną lekko ścieżką, co znaczy, że wiele osób podróżuje właśie tędy.
Za kępą drzew ujrzeli kolejną polanę, wiele większą od poprzedniej. W cieniu drzew stało kilka niewielkich domostw. Kilkoro młodych elfów trenujących strzelanie z łuku, na widok Gorladira ukłoniło się mu grzecznie, po czym z ciekawością zaczęli przyglądać się prowadzonym przez niego przybyszom.
Pół drow zawołał do siebie jakiegoś elfa i powiedział do niego cicho kilka słów. Ard stał najbliżej, a i tak dosłyszał tylko jedno: "goniec". Elf uważnie wysłuchał słów Golradira, po czym wszedł do poblkiskiego domku.
- Tam będziecie mieszkać - rzekł w końcu do drużyny i wskazał na dwa domy stojące obok siebie.
- Jeżeli chcecie coś zjeść to zapraszam do mnie - dodał po chwili i zaczął iść w kierunku małego spichlerza. Karantchir miał już ruszyć za pół drowem, kiedy napotkał mordercze spojrzenie Ard`a.
- Chodźcie - szepnął drow i w ciągu kilku chwil weszli do jednej z chatek. Gdy rozsiedli się wygodnie Ard zamknął drzwi na klucz i stanął po środku pokoju.
- Po jakie licho - zapytał wyraźnie zły - tutaj przyszliśmy?! W ciągu dwóch dni mogliśmy dotrzeć do Thenuril i zakończyć tę wyprawę, a tak bogowie wiedzą ile tu posiedzimy! - prawie że krzyczał, taki był wściekły.
- Ard`dzie - szepnęła elfka zdumiona jego zachowaniem, lecz ten nie zwrócił na nią uwagi.
- Kiedy byśmy już odebrali tą głupią nagrodę za tego nieudacznika - Karantchir spojrzał na drowa spodełba - to drużyna w końcu by była rozwiązana! Co was podkusiło by iść za Golradirem?
Elfka spojrzała tylko smutno na Ard`a, mag odwrócił wzrok i zaczął przyglądać się niewielkiej figurce stojącej na stoliku obok szafki, tylko Silainteth nie robił sobie wiele ze słów drowa.
- Przyda nam się kilka dni odpoczynku, Ard. Sporo się namęczyliśmy w tej wieży i dlatego maam zamiar skorzystać z gościny, nawet, leżeli ten pół drow jest podejrzany - rzekł wojownik, wstał z krzesła
i podszedł do drzwi.
- Poczekaj - rzekła do niego elfka - ja też idę - dodała i spojrzała z wyższością na drowa.
- Nawet jeżeli jedzenie ma być zatrute, wolę umrzeć syta - rzekła sarkastycznie. Kiedy człowiek i elfka wyszli z domu i pomaszerowali ku spichlerzowi Ard spojrzał na Karantchira. Ten jakby nigdy nic bawił się figurką, lewitując ją po całym pokoju.
- Co się tym bawisz - rzekł ponuro drow i złapał ją, gdy przelatywała mu koło głowy. Przedstawiała prawdopodobnie wilkołaka, lub coś do niego podobnego, gdyż jej wykonanie nie było najlepsze.
Ard przyglądał jej się chwilę po czym rzucił i rozbił ją o podłogę. Karantchir spojrzał na niego z zawodem, lecz nic nie powiedział. Drow odwrócił się i już miał wyjść w domku, kiedy kawałek figurki uderzył go w tył głowy. Usłyszał tylko stłumiony smiech maga. Ard westchnął i wyszedł z pomieszczenia.
Na zewnątrz było już ciemno, tylko kilkoro elfów krzątało się po polanie, rozmawiając głośno. Gdy ujrzeli Ard`a natychmiast zamilkli. Drow był przyzwyczajony do czegoś takiego, więc nawet nie zwrócił na to uwagi, tylko ruszył ku spichlerzowi. Z wnętrza budynku dochodziły odgłosy głośnych i wesołych rozmów. Miał już nacisnąć klamkę, kiedy to usłyszał głos Gorladira.
- A Ard? Jaki on jest? - zapytał. Drow miał już wejść do środka, gdyby nie to, że powstrzymała go przed tym jego ciekawość.
- Dobry kompan, ale czasami bardzo męczący - odparł Silainteth, którego Ard poznał po głosie. Skrytobójcy nie spodobało się zbytnio co powiedział wojownik. On męczący? zdziwił się w duchu.
Odszedł od drzwi spowrotem na polanę i usiadł na pniu ściętego drzewa. Spojrzał w niebo. Zaczynały pojawiać się pierwsze gwiazdy. Czy on naprawdę jest taki uciążliwy dla innych? zastanowił się w duchu. Zawsze starał się być, jeżeli nie przyjazny, to chociaż dość miły. Ale skoro odbierali go inaczej...
Drow westchnął. Poniosło go podczas tej rozmowy w domku. Znów westchnął. W końcu ten Golradir wcale nie musi być taki zły... Wtedy Ard przypomniał sobie to słowo, które usłyszał z rozmowy Gorladira z elfem. Goniec. Nagle go olśniło. Przecież Golradir ściągnął ich tu w pułapkę! Wyśle gońców do zamku i powiadomi dowódcę garnizonu kto się u niego zatrzymał. Drow był wściekły, że dał tak łatwo wciągnąć swój oddział w taką zasadzkę.
- Coś się stało? - Ard`em aż wstrząsnęło, gdy usłyszał głos Golradira za sobą - bo widzę, że jesteś nieco spięty - pół drow dodał z przekąsem.
- Nic się nie stało - odparł zimnym głosem skrytobójca. Nie mógł uwierzyć w to, że dał się zajść. Tyle lat treningu, miał nalczulszy słuch ze wszystkich w Akademii, a nie usłyszał kroków zwykłego pół drowa.
Ard spojrzał na twarz Golradira. Jego srebrne włosy, w przeciwieństwie do zwykłych u drowów, białych, jaśniały w świetle księżyca. Twarz pół drowa przybrała tajemniczy wyraz.
- Bo mi zdawało się co innego - rzekł cicho Leralonde i wrócił z powrotem do spichlerza. Ard nie był już pewien niczego. Powinni w nocy opuścić tą wioskę, lecz był pewien, że jego towarzysze się na to nie zgodzą. Westchnął cicho i spojrzał w niebo.
- Piękna noc - szepnął.
Elfka położyła dłoń na ramieniu Ard`a i potrząsnęła nim lekko.
- Ard, dzień dobry - szepnęła figlarnym tonem. Drow rozejrzał się, jeszcze nie do końca rozbudzony, po czym zaklął w duchu. Był już ranek.
- Witaj - odrzekł i przeciągnął się. Co jak co, ale sen dobrze mu zrobił, mimo że zasnął na pniaku drzewa, nie w łóżku. Rozjerzał się po polanie. Jego wzrok spoczął na Golradirze, który popisywał się swoimi umiejętnościami łuczniczymi. Nie można było nie powiedzieć, że się nie popisywał, gdyż strzała za strzałą trafiała w okolice środka tarczy. Przestał strzelać dopiero gdy opróżnił kołczan. Może nie był tak doskonałym łucznikiem jak Sheareen, ale niewiele jej ustępował pod względem celności.
- Witaj Ard`dzie! - zawołał, gdy spostrzegł drowa - Jak się spało? - zapytał bez nuty ironii w głosie.
- Nie narzekam - odparł skrytobójca i znów rozejrzał się po polanie. Dostrzegł Karantchira otoczonego przez grupkę młodych elfów. Mag pojedynkował się z jednym z nich na miecze, lecz niezwykły był to pojedynek. Elf walczył z lewitującym mieczem, kierowanym telekinetycznie przez czarodzieja. Drow musiał przyznać, że czarodziej miał opanowaną do perfekcji tę sztukę. Mimo starań, elf nie potrafił wybić magowi miecza spod kontroli. Karantchir bezbłędnie parował wszystkie ciosy, na tyle dokładnie, że nie poruszył się przez całą walkę nawet o krok. Następnie drow ujrzał Silaintetha siłującego się na rękę z czworgiem elfów. Tutaj również nie brakło gapiów, gdyż rzadko widuje się tak potężnego wojownika, obdarzonego taką siłą. Ale prawdziwy "pojedynek" rozpoczął się, gdy naprzeciw Silaintetha zasiadł druid. Wysoki, wyższy o przynajmniej pół stopy od człowieka i postury niedźwiedzia, wyglądał na godnego przeciwnika.
I takim zaiste był. Już po kilku chwilach po siłujących się zaczął spływać pot a na ich twarzach pojawiły się rumieńce. Jednakże żaden nie chciał dać za wygraną. Dopiero po kwadransie tak intensywnego wysiłku zgodzili się na remis i uścisnęli sobie dłonie na zgodę. W wiosce panowała wesoła atmosfera i nic nie wskazywało na to, by miało się to zmienić. Gorladir zawołał coś do swych towarzyszy w nieznanym Ard`owi dialekcie, a ci zniknęli na chwilę w pobliskim budynku. Następnie zaczęli wynosić z budynku stoły, krzesła, stoliki. Do Ard`a i elfki podszedł Golradir.
- Organizujemy dziś biesiadę, z okazji waszego przybycia - rzekł i uśmiechnął się promiennie, odsłaniając rząd równych, białych zębów.
- Z okazji naszego przybycia? - zapytał niedowierzająco Ard i spojrzał ze zdziwieniem na elfkę, a ta tylko uśmiechnęła się tajemniczo.
- Tak, rozbudziliście naszą wioskę, od dawna nie było tu tak wesoło - dodał i spojrzał na Karantchira "żonglującego" za pomocą magii stołami - Magu, postaw je, przydadzą się jeszcze! - krzyknął wesoło do czarodzieja, a ten postawił je posłusznie na trawie.
W tym czasie rywalizacja Silaintetha i druida przeniosła się na inne zadania. Teraz zmagali się, kto prędzej wyrwie drzewo z korzeniami. Oboje wybrali sobie po olbrzymiej sośnie i na znak dany przez obserwatorów poczęli siłować się z korzeniami drzew. Jednak mimo wszystko już po krótkiej chwili można było usłyszeć pękające słoje wewnątrz tych monumentalnych sosen. Druid był szybszy. Jego sosna piewrsza pękła i on pierwszy uniósł ją na kilkanaście cali w górę. Jednak przeliczył się. Był to dla niego zbyt wielki ciężar. Drzewo zaczęło przeważać go i powoli poczęło przechylać się w stronę polany. Kilkoro elfów, którzy nie zwracali uwagi na pojedynek druida i człowieka, teraz znalazło się w niebezpieczeństwie. Karantchir prawie natychmiast spostrzegł co się dzieje. Lewitujące dotąd krzesła spadły na trawę, a mag przebiegł pomiędzy elfami i natychmiast zaczął coś szeptać, jednocześnie kreśląc rękoma w powietrzu małe koła. Sosna mimo wpływu zaklęcia jedynie spowolniła lekko swój lot ku ziemi. Na twarzy czarodzieja pojawiło się przerażenie. Następnie Gorladir zauważył co się dzieje. Chwycił włócznię od pobliskiego elfa
i biegiem ruszył ku miejscu gdzie upadnie sosna. Ard z niedowierzaniem przyglądał się sytuacji.
- Co on robi? - szepnął z niedowierzaniem drow. Nagle dostrzegł pewien szczegół, szczegół który go zaniepokoił. Gdy pół drow rzucił za siebie krótkie spojrzenie, Ard zauważył, że zielone dotąd oczy Learonde`a przybrały czerwoną barwę. Pół drow zatrzymał się dokładnie w miejscu gdzie upadnie drzewo i oparł włócznię ziemię. Nagle broń ściemniała i przybrała metaliczną czarną barwę. Kiedy pień sosny dotknął czubka włóczni, nagle drzewo rozprysnęło się na tysiące małych drzazg, które delikatnie spadły na trawę.
Zapadła głęboka cisza. I wtedy Golradir zaczął się śmiać. Głośno i szczerze. Nie tylko on. Zaraz po nim roześmiał się Karantchir, następnie Silainteth wciąż trzymający w rękach swoją sosnę, potem druid. I tak wkrótce wszyscy zebrani na polanie śmiali się, szczęśliwi, że nikomu nic się nie stało. Nawet Ard, z początku przerażony zmianą w wyglądzie Gorladira, również przyłączył się do ogólnej wesołości. Po kilku minutach znów rozpoczęły się przygotowania do biesiady. Karantchir dzięki telekinezie uprzątnął drzazgi, lecz miast pozbyć się ich, znalazł sobie nową zabawę. Układał z nich w powietrzu różne obrazy i figury, dopóki nie zawołano go na biesiadę. Wtedy po prostu usypał je w jednym miejscu i spalił za pomocą malutkiej kuli ognia.
Zabawa była wspaniała. Ard nie spodziewał się, że wśród leśnych elfów jest tylu wspaniałych bardów. Również wykwintne dania zadziwiły drowa. Sądził że potrawka z dzika będzie szczytem kulinarnych umiejętności, jednak musił zmienić swe zdanie. Przepiórki nadziewane farszem i leśnymi ziołami smakowały wspaniale, a doskonałe czerwone wino sprawiało, że Ard`owi zaczynało się tu coraz bardziej podobać. Jednak wciąż, mimo wszystko nie wiedział co sądzić o tym, co widział w oczach Golradira. Ta czerwień... Pewnie mi się zdawało, pomyślał w końcu dr


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Requiem
Companero



Dołączył: 17 Lis 2005
Posty: 336
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: znienacka

PostWysłany: Nie 19:02, 27 Lis 2005    Temat postu:

LOL skasowalbym Cie Atrix, ale moda tu nie mam Razz

EDIT: Spelnie Twoja wole Pray

EDIT NR2: Ale mi tu śmiecicie... A kysz, a kysz spamie Shame on you

EDIT NR3: kiedyś to dokończę, teraz mi się nie chce Razz off


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum Gildi --=DT=-- Strona Główna -> Z wolnej ręki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin